Już na początku należy powiedzieć, że niniejsze wprowadzenie nie ma charakteru naukowego i poznawczego, prędzej jest rodzajem hermeneutycznej wędrówki z próbą zrozumienia, co leżało u podłoża tego pomysłu, jak on powstawał i wreszcie tego, co w efekcie ujrzało światło dzienne. Właściwie całe przedsięwzięcie w wielu jego przejawach można by porównać do podróży Krzysztofa Kolumba. Ikoniczny odkrywca, zanim wyruszył w drogę, musiał wpierw nosić w sobie samą ideę tej peregrynacji. Kolejnym krokiem, jak próbuję sobie wyobrazić (i „zrozumieć”) tę sytuację, było planowanie, wytyczanie wędrówki na bazie dostępnych i namacalnych znaków (map, przesłanek, informacji, legend, podań i pism). Później pozostała jedynie droga, wędrówka do… No właśnie, dokąd? Którędy? Czy właściwą drogą? A może te pytania w ogóle są nie na miejscu, bo najważniejsze w tym przypadku jest samo doznanie fascynującej peregrynacji, poszukiwań Nieznanego, bez obietnicy ostatecznego dotarcia do celu. Taką właśnie odkrywczą i prekursorską przygodą była realizacja pomysłu i praca nad projektem „Spotkanie po latach”.
Nie od dzisiaj wiadomo, że odtwarzanie lokalnych historii przysparza badaczom nie lada problemów i najczęściej jest to przedmiot dociekań pasjonatów, szperaczy, ludzi cierpliwych i umiejących słuchać, albo – właściwiej – wsłuchiwać się w niemal milczące odgłosy historii. Jednym, choć nie jedynym, z powodów (idei) leżących u podłoża zorganizowania tej wystawy było głębokie przekonanie o randze tego przedsięwzięcia oraz świadomość tego, że Ci, którzy są żywymi nośnikami lokalnej historii odchodzą i tym samym bezpowrotnie zabierają ze sobą bezcenne opowieści (przykład pani Emilii Wielgóreckiej, która bawiła się w pałacu, kiedy jeszcze rezydowali w nim Henckel von Donnersmarckowie). Tak rozpoczęła się historyczna wyprawa w nieznane. A przestrzeń była iście dziewicza i raczej niechętnie eksplorowana, bowiem u podłoża tej idei leżało pragnienie pokazania życia zwykłych ludzi pracujących dla nakielskich Donnersmarcków i wokół ich majątku. Pracownicy Centrum Kultury Śląskiej i członkowie Stowarzyszenia Miłośników Nakła Śląskiego im. Jana Bursiga nie tylko wpadli na ten pomysł, ale także odważyli się podjąć próbę rekonstrukcji dokumentów, artefaktów fotograficznych, wspomnień spisanych odręcznie, opowiadań i relacji zasłyszanych podczas spotkań i rozmów z rodzinami tych, którzy bezpośrednio uczestniczyli w życiu pałacu w Nakle Śląskim. Co więcej, podjęli ogromny wysiłek, by całość opatrzeć jakąś wspólną narracją i ułożyć w możliwie spójną opowieść o „Spotkaniu…”, czyli o tym, co w istocie stanowi o naszym człowieczeństwie, bo ludzie, rodziny, przodkowie i ich prywatne mini-historie stanowią najistotniejsze podwaliny tego projektu.
Prace rozpoczęto, co było skądinąd naturalną koleją rzeczy, od oficjalnego ogłoszenia o trwających poszukiwaniach dokumentów, zdjęć i innych mogących się przyczynić do powstania wystawy materiałów. Jak należało się spodziewać, odzew był znikomy. Wtedy pomysłodawcy i realizatorzy projektu zarazem udali się w podróż (dosłownie) w niewiadome. Za kompas służyły im idea, intuicja, wytrwałość i wiara w powodzenie. Odbyły się pierwsze spotkania i rozmowy. Już wtedy było wiadomo, że zarówno temat jak i materia są niezwykle kruche, balansują na wyjątkowo cienkiej granicy osobistych wyznań i zwierzeń, dotykając jednocześnie tych przejawów historii, z których niesłychanie trudno wydobyć faktograficzny obiektywizm. A przecież należy pamiętać, że wśród części naszych depozytariuszy lokalnej historii ciągle żywe były wspomnienia związane z II wojną światową i erą komunizmu, których doświadczenie z pewnością nie ułatwiało szczerej i otwartej rozmowy. Wyprawa w głąb nieodkrytej lokalnej historii stawała się bardzo ryzykowna, ale przecież kto nie ryzykuje, ten nic nie osiąga… Dzisiaj, kiedy sięgam pamięcią do dyskusji z pracownikami Centrum zawiadującymi projektem u jego zarania, ciągle jeszcze żywy mam obraz ich ekscytacji połączonej z obawami, fascynacji idącej w parze z powątpiewaniem, merytorycznych sporów połączonych z niemal niekończącymi się pytaniami. Tak, byli na pierwszej linii, w roli prawdziwej badawczej awangardy (z fr. avant garde „straż przednia”) torującej nową drogę, nieprzebyty dotychczas szlak. Wszak przedniej straży można albo współczuć, bo jest na pierwszej linii ognia, albo zazdrościć, bo doświadcza tego, czego nikt inny przed nią nie doznał i w czym nie uczestniczył – bezpośredniego obcowania z „żywymi” i osobistymi historiami. Rozmówców pojawiało się coraz więcej, chociaż wyrażenie „pojawiało” nie jest chyba dość szczęśliwe, gdyż były to ciągle nieustające starania i poszukiwania kolejnych interlokutorów, w sumie bezpośrednio i pośrednio zaangażowanych w projekt było około 60 osób. Ta strategia postępowania zaprowadziła nas do następnego etapu realizacji pomysłu. Poprzedni, owszem, niezwykle mozolny i jednocześnie wymagający niemal mistrzowskich umiejętności dyplomacji i wrodzonej empatii, którą należało okazać dla dzieci, wnuków, prawnuków, praprawnuków opowiadających o swoich przodkach, był preludium do tego, co miało teraz nastąpić. Kolejnym punktem, pomijam tutaj benedyktyńskie spisywanie nagranych na dyktafon relacji, było zebranie i selekcja całego materiału, tak, by nie tylko stanowił sensowny i w miarę spójny monolit, by nie tylko odpowiadał duchowi przedsięwzięcia – wszak chodziło przede wszystkim o spotkanie „zwykłych” ludzi pracujących przed światowym przewrotem dokonanym za sprawą II wojny w pałacu w Nakle Śląskim – ale także, by niczego nie pominąć, by podejść do tych indywidualnych historii z należytym im szacunkiem. Czy to się udało? Jak w przypadku każdego dzieła wypuszczonego w obieg społeczny, ocena pozostaje po stronie odbiorcy, lecz chciałbym zapewnić, iż dyskusje, argumenty i kontrargumenty wydawały się nie kończyć. Nieuniknionym było, choć towarzyszyły temu wielkie emocje, nabranie dystansu rodem z profesji redaktora naczelnego, np. londyńskich „Wiadomości”. W wyniku tego część materiału siłą dyktowaną nade wszystko ograniczoną przestrzenią wystawienniczą nie mogła znaleźć się na ekspozycji. Na wystawie, co jest truizmem, nie pokazano również pewnych niuansów, które wyłaniały się z poszczególnych opowieści (i fotografii). Wyraźnie dało się odczuć, że spadkobiercy tych słownych przekazów historycznych są dumni ze swoich przodków i ich związków z pałacem i jego kulturą – w szerokim tego słowa rozumieniu. Najwyraźniej wpływy, by tak się wyrazić, „dworskie” nie pozostawały i nie pozostają do dzisiaj bez znaczenia dla życia tych rodzin (często przewijał się tu na przykład etosu pracy, ale nie zabrakło też wątków związanych z obcowaniem ze sztuką). Ponadto, pomimo nierzadko trudnych relacji politycznych, wynikających w dużym stopniu z dziejów Śląska i jego kresowego – pogranicznego położenia, z wyznań wyłonił się pozytywny wizerunek właścicieli Nakła Śląskiego.
Pora najwyższa, by pokusić się o jakieś résumé. Wzorem mistrzów retoryki, jeśli to możliwe, najlepiej byłoby podsumować to jednym zdaniem. Spróbujmy zatem: „sięgając po mini-historie zwykłych ludzi pracujących bezpośrednio dla Henckel von Donnersmarcków i w ich kręgu, dążyliśmy do zrekonstruowania nieznanych oraz często pomijanych i niedocenianych lokalnych dziejów”. Będzie mylił się ten, kto pomyśli, że ta osobliwa wyprawa w głąb nieudokumentowanej historii, historii przekazywanych tradycją ustną i jedynie fragmentami popartą zachowanymi fotografiami, dobiegła końca. Tak naprawdę – niczym w kole hermeneutycznym – „Spotkanie po latach” jest początkiem dalszych dociekań, rozmów, zjazdów, wzruszających kontaktów i wspomnień w miejscu, gdzie wszystko wzięło swój początek – w Centrum Kultury Śląskiej.
Pomysłodawcom i realizatorom składam wyrazy najwyższego uznania:
- Barbarze Beresce – za (bezcenną) ideę, jej realizację i kierownictwo projektem na początku jego realizacji,
- Renacie Głuszek – za wiarę w ideę, jej realizację, benedyktyńską pracę i krytyczne uwagi,
- Magdalenie Zaton – za obróbkę zdjęć, scenografię i anielską cierpliwość,
- dr. Arkadiuszowi Kuzio-Podruckiemu – za „redaktorską” i nieocenioną merytoryczną dyscyplinę,
- Stowarzyszeniu Miłośników Nakła Śląskiego im. Jana Bursiga – za współorganizację projektu, kontakty, materiały i promocję,
- Wszystkim rozmówcom – za obecność, wiarę w powodzenie, wyrozumiałość i otwartość.
dr Stanisław Zając, dyrektor Centrum